Najstarszy na świecie las deszczowy!
Park Narodowy Khao Sok położony jest w kontynentalnej części Tajlandii pomiędzy Phuket, Krabi, Khao Lak i Koh Samui. Zalicza się go do najpopularniejszych kierunków w południowej części kraju. Jednym z najciekawszych miejsc jest oszałamiająco piękne jezioro Cheow Lan z pływającymi domami, w których można zamieszkać. Chciałoby się rzec: Przygoda życia!, zwłaszcza że i okoliczności są niezwykłe. Teren parku obejmuje 739 km2, a na jego powierzchni rosną lasy deszczowe od ponad 160 milionów lat. Można tu spotkać tygrysy, lamparty, gibony, gaury, niedźwiedzie malajskie, makaki, cybety, dzioborożce i wiele innych zwierząt, a nawet roślinę z największym kwiatem na świecie – raflezję. Czy można zatem pominąć to miejsce podczas pierwszej podróży do Tajlandii? Zdecydowanie nie! I choć tygrysów czy raflezji nie udało nam się spotkać, to i tak śmiało mogę powiedzieć, że była to jedna z najlepszych wycieczek w naszym życiu!
Jak dostać się do Parku Khao Sok?
Wszystko tak naprawdę zależy skąd startujecie. My przylecieliśmy tutaj z Chiang Mai samolotem Air Asia. Bilety kupowaliśmy w sierpniu (czyli z 3 miesięcznym wyprzedzeniem) i zapłaciliśmy za nie 375 zł z bagażem rejestrowanym od osoby. Najbliższym portem lotniczym jest Surat Thani.
Dotarcie do Surat Thani to połowa sukcesu w drodze na Khao Sok. Park oddalony jest ponad godzinę jazdy z lotniska. Tuż po wyjściu z terminala jesteśmy atakowani przez milion pięćset sto dziewięćset Tajów, którzy oferują nam przejazd do Khao Sok. Jest ogromny chaos, pada milion ofert, a my czujemy się zagubieni. Chcieliśmy jechać autobusem, ale w sumie nikt nie wiedział, gdzie dokładnie był jego przystanek końcowy i o której będzie autobus. Zmęczeni tym całym zamieszaniem, wraz z inną parą z Polski, wzięliśmy taxówkę, która zawiozła nas pod sam hotel za 450 BTH od osoby.
Bamboo Family Inn
W Khao Sok spędziliśmy w sumie 3 noce. To całkiem sporo, ale jeśli chcecie się wybrać na dwudniową wycieczkę nad jezioro Cheow Lan, to jest to konieczność. Zarezerwowaliśmy mało Instagramowy hotel Bamboo Family Inn, który kosztował nas 456 złotych za 3 noce. Zdecydowaliśmy się na ten obiekt, głównie ze względu na brak insektów. W większości drewnianych chatek często bywali nadprogramowi lokatorzy, z którym do czynienia miała między innymi moja koleżanka. Dwa razy musiała prosić o pomoc obsługę, żeby pozbyła się pająka giganta. W naszym hotelu takich przygód nie było, a dodatkowo jego właściciele byli niezwykle pomocni! Przede wszystkim, okazało się, że gość prowadzący hotel mieszkał przez kilka lat w Australii, dzięki czemu można było z nim spokojnie pogadać po angielsku. 🙂
Pośrodku niczego
Miejsce, w którym nocowaliśmy zlokalizowane było na południe od słynnego jeziora Cheow Lan. Najprościej można je opisać tak, że jeśli zerkniecie na mapę, to zobaczycie główną drogę, która przecina park. W pewnym momencie znajduje się zjazd z głównej drogi, do miejsca, w którym znajduje się masa hoteli, restauracji i sklepików. Coś w rodzaju kurortu z namiastką dżungli, bo jakby na to nie patrzeć – jest tu bardzo zielono! Oczywiście, wszystko co potrzebne do życia tu jest, bo można i smacznie zjeść, i jakieś fajne wycieczki zorganizować, a nawet zrobić podstawowe zakupy. Choć zabrzmi to bardzo turystycznie – skorzystaliśmy ze wszystkich trzech wymienionych możliwości.
Najlepsze Mango Sticky Rice w całej Tajlandii!
Najpierw udaliśmy się na posiłek, do restauracji o tej samej nazwie co nasz hotel. Właściciel obiektu dał nam 10% zniżkę, co jest popularnym zwyczajem hoteli posiadających restaurację w tym miejscu. Skuszeni tą propozycją zawitaliśmy do jego restauracji, która była niemal tuż przy drodze wylotowej. Jedzenie rzeczywiście było warte swej ceny (bo należy zaznaczyć, że w takich kurortach jest znacznie drożej niż na mieście), ale to jakie zjedliśmy tu Mango Sticky Rice, było najlepsze w całym naszym życiu! No po prostu bomba! Choć cholernie drogie (120 THB), to jednak warte swych pieniędzy. Porcja była tak ogromna, że mieliśmy problem zjeść ją we dwójkę, ale była tak dobra, iż nie mogliśmy zostawić! 😉 Także polecamy Mango Sticky Rice w Bamboo Restaurant!
Kupujemy dwudniową wycieczkę!
Po napełnieniu żołądków mogliśmy w końcu trzeźwo myśleć i wybrać najlepszą dla nas wycieczkę. Opcji jest mnóstwo! Jeśli nie chcecie pojechać na wycieczki zorganizowane, to możecie wynająć skuter i pojeździć samemu po parku. Jeśli nie zamierzacie spędzać tu co najmniej trzech nocy, to jest też cała masa wycieczek jednodniowych. Tutaj możecie sobie poczytać jakie są wycieczki do wyboru. Nie rezerwujcie ich jednak za wczas – wszystko można kupić na miejscu, nawet jeśli wyjazd ma być na drugi dzień.
Dla nas w grę wchodziła tylko jedna wycieczka – Jezioro Cheow Lan z noclegiem w domku na jeziorze. Za taką przyjemność musieliśmy zapłacić 2500 THB. Co ciekawe, wycieczkę kupiliśmy w naszym hotelu i raczej wątpię (ale mogę się mylić) żeby dało się taniej. Już i tak mieszkaliśmy w bardzo skromnych warunkach, ale i tak uważamy, że była to przygoda życia. Co obejmuje ta cena? Przejazd busem z hotelu nad jezioro, Long Boat do domków na jeziorze, 2 obiady, kolacje i śniadanie, wycieczkę do dżungli, poranne obserwowanie zwierząt i wycieczkę po jeziorze. Nie za dużo? Wbrew pozorom w sam raz! 😉
Co zabrać na wycieczkę?
- stroje kąpielowe
- dresy lub ciuchy, na których niekoniecznie Wam zależy
- wodoodporne buty lub takie, na których Wam nie zależy
- olejki do opalania
- ręczniki
- coś do mycia
- peleryna
- spray na owady
- mała latarka
Wszystkie rzeczy możecie kupić w Khao Sok, a niektóre hotele dają nawet wyprawki na takie wyjazdy. My dostaliśmy z naszego hotelu 2 butelki wody, wodoodporne plecaki, ręczniki, latarki i peleryny.
Przejazd busem nad jezioro
Na drugi dzień, po godzinie 8 podjeżdża po nas Van, który ma nas zabrać w okolice przystani z której odpływają long boaty do naszych domków na jeziorze. Po drodze zatrzymujemy się na targu, w którym możemy kupić coś do jedzenia czy picia. Oczywiście przy domkach na wodzie też funkcjonuje sklepik, w którym można kupić alkohol, picie i jakieś drobne przekąski, ale wiadomo – nieco drożej niż tu.
Przejazd trwa niecałą godzinę. Po wyjściu spotykamy się z przewodnikiem i resztą grupy. Jest nas około 20 osób, co było w miarę znośną liczbą.
Zanim jeszcze zapakowaliśmy się do Long Boata, musieliśmy zapłacić 300 THB od osoby za wejście na teren Parku Narodowego. Potwierdzenie zapłaty trzeba zachować w przypadku kontroli, choć wątpię żeby taka się zdarzyła.
Smiley House
Już sam przejazd Long Boatem do domków okazał się całkiem niezłą atrakcją. Po drodze towarzyszyły nam piękne widoki, a tryskająca na nas woda przyjemnie chłodziła.
Podróż do naszych domków trwała około 45 minut. Nie spodziewałam się, że aż tyle czasu nam to zajmie. Po przypłynięciu zostały nam niecałe 2 godziny do obiadu. W tym czasie zakwaterowaliśmy się do domków, a potem rzuciliśmy do wody. Było tak gorąco, że tylko w wodzie można było znaleźć odrobinę ukojenia. Pamiętajcie jednak, że głębokość wody wynosi 20 metrów, więc jeśli nie umiecie pływać, to koniecznie załóżcie kapok i bądźcie pod czujnym okiem bardziej doświadczonych w pływaniu osób.
Jeśli chodzi o domki, to tak jak już wspomniałam – są bardzo skromne. W deskach są prześwity, przez które widać wodę, a po ścianach gonią jaszczurki. Akurat to na plus, bo zjadają robale. Na szczęście te też nie pchały się do środka, ale nie zaszkodzi popsikać się muggą. W naszym przypadku im dalej jechaliśmy na południe, tym więcej gryzło nas komarów. Wracając do domku – jedyne co w nim było to łóżka. Niestety, wyczytaliśmy na jakimś forum, że nie są one prześcielane… 😀 Ile jest w tym prawdy? Nie wiem! Uprzedzeni jednak tym faktem także mieliśmy wątpliwości co do naszego łoża, dlatego spaliśmy na ręcznikach.
Co prawda w pokojach są gniazdka elektryczne, ale nie działają. Telefony można ładować na stołówce, ale tam też nie zawsze był prąd (np. rano nie było, dlatego polecam zabrać powerbanki). Ten sam problem był z bieżącą wodą – raz była, a raz nie. W każdym razie – taki jeden dzień, to żadna męczarnia. Serio! 😉
Najlepsza wycieczka w życiu!
Po obiedzie dostaliśmy zaledwie chwile wytchnienia, a potem ponownie zapakowaliśmy się do Long Boata. Tym razem jednak przewodnik ostrzegł nas, że wycieczka jest dla chętnych i wymaga względnie dobrej sprawności fizycznej. Co to oznacza? Np. to, że dla małych dzieci może być tu zbyt intensywnie. Z resztą – małych dzieci tu nie było, ale już np. osoby po 60-ce tak! Trasa nie jest wcale taka trudna, ale tempo wycieczki jest wysokie i nie trudno o zwichnięcia czy złamania, gdyż idziemy po śliskim i nierównym terenie. Dlatego warto zabrać ze sobą wodoodporne buty lub takie na których nam nie zależy. Można było też wypożyczyć na miejscu (za darmo) o czym wcześniej nie wiedziałam, dlatego ja swoje kupiłam sobie jeszcze w sklepie obok hotelu za 160 THB. Jak się domyślacie, po wycieczce je wyrzuciłam.
Kiedy już wszyscy chętni zebrali się o umówionej godzinie, wsiedliśmy do Long Boata i ruszyliśmy w nieznane. Tym razem płynęliśmy nieco krócej, ale widoki także były atrakcją samą w sobie. Nagle Long Boat zatrzymał się po środku niczego, a my ze względu na niski stan wody w jeziorze musieliśmy iść dalej pieszo. Od początku zaczęliśmy z grubej rury, bo okazało się, że trzeba iść w jeziorze, w którym woda sięgała nam nierzadko ponad linie pępka.
W końcu dotarliśmy do wejścia, które oznaczone było tablicą informacyjną. Jaskinia do której zmierzaliśmy, była oficjalnie zamknięta ze względu na porę deszczową. Na szczęście, ostatnie dni były suche i poziom wody w jaskini był na tyle niski, że można było do niej wejść, ale tylko z przewodnikiem.
(podwodna) Jaskinia
Marsz do jaskini zajął nam około 40 minut. Po drodze czekały na nas błotne zapadliska, rzeki czy poprzewracane drzewa. Byliśmy mokrzy i cali w błocie, ale jest to nieodłączny element tej wycieczki. Uśmiech nie schodził nam z twarzy, bo najlepsze wciąż było przed nami.
W końcu dotarliśmy do celu, a przewodnik kazał zostawić nam wszystkie rzeczy na pobliskich kamieniach. Nie mieliśmy ze sobą wartościowych rzeczy, ale nawet pozostawienie telefonów bez żadnej opieki wydawało się być ryzykowne. Nie ma wyboru – w jaskini poziom wody jest tak wysoki, że musielibyśmy całą trasę trzymać ręce w górze. Rozebraliśmy się do samych strojów kąpielowych, założyliśmy latarki na czoła i zostawiliśmy plecaki przed wejściem.
Ku naszemu zaskoczeniu, jaskinia nie była w żaden sposób oświetlona! Nie było też żadnych kas biletowych, a nawet Tajów, którzy chcieliby nam coś sprzedać. 😉
A tak na serio, to w końcu poczuliśmy dreszczyk emocji! Pierwszy raz byliśmy w jaskini, w której woda sięgała nam prawie do klatki piersiowej. Nawet teraz kiedy o tym pisze uśmiecham się do monitora, że mogliśmy przeżyć taką przygodę! Nasz spacer skończył się w miejscu, w którym zobaczyliśmy wodospad. Niestety, nurt był tak silny, że nie dało się pod niego podejść. Nawet woda w tym miejscu nas już kryła. Kiedy prąd jest lżejszy, można wspinać się po linie wzdłuż wodospadu,. Mimo to, wycieczka była fantastyczna, choć powyższy opis nie oddaje w pełni emocji jakie nam towarzyszyły! 🙂
Do domków wróciliśmy jeszcze przed zachodem słońca. Niestety, nie było bieżącej wody, więc trzeba było wykąpać się w jeziorze. 🙂
Poranne Safari
Kolejny dzień rozpoczął się już o 7 rano. Ponownie wsiedliśmy na Long Boata i popłynęliśmy w odludne tereny parku. Niestety, ten dzień nie był dla nas zbyt łaskawy, bo poza makakami i dzioborożcem (chyba??) nie udało nam się nic więcej zobaczyć! 🙁 W sumie to nie wiem na co liczyliśmy, bo chyba nie na tygrysa? 😀
Sucha jaskinia i tajska wersja Ha Long Bay
Po śniadaniu została nam godzina czasu wolnego, którą wykorzystaliśmy na kajaki i szybką kąpiel w jeziorze.
Kiedy czas się skończył, ponownie wskoczyliśmy na Long Boata, a naszym kolejnym celem była jaskinia. Tym razem sucha, ale równie dzika i nieoświetlona. W środku czekało na nas stado nietoperzy i ogromne pająki. Nie było to jednak tak ekscytujące przeżycie jak wizyta w poprzedniej jaskini! 😉
Wisienką na torcie zostało miejsce, które przypomina wszystkim słynną w Wietnamie zatokę – Ha Long Bay. Jak wiecie my w tym miejscu jeszcze nie byliśmy (ale już wiemy, że będziemy) więc ciężko o dokładne porównanie. Niektórzy twierdzą, że to miejsce jest trochę przereklamowane, ale myślę, że jeśli tak jak my nie byliście jeszcze w Wietnamie, to na pewno Wam się spodoba!
A tak naprawdę, to jezioro jest sztucznym zbiornikiem!
Jeśli nie wierzycie, to rozejrzyjcie się dookoła. Znaki widać na samym jeziorze, w postaci drzew wystających ponad taflę wody. To pamiątka po tym, jak w latach 80-ych zalano te tereny wodą. Wybudowana tu tama służy do wytwarzania energii, ale także kontroluje poziom wody, nawadnianie i rybołówstwo. Przy okazji, miejsce stało się wspaniałą atrakcją turystyczną.
Powrót do hotelu
W godzinach popołudniowych rozpoczął się powolny powrót do hotelu. Po drodze zatrzymaliśmy się na punkcie widokowym na jezioro Cheow Lan, gdzie zjedliśmy obiad i porobiliśmy kilka zdjęć.
Niezapomniany Street Food
Do naszego hotelu wróciliśmy w późnych godzinach popołudniowych. Pogoda nie sprzyjała długim spacerom (przelotne i gwałtowne opady), więc włóczyliśmy się po naszej wiosce. W końcu natrafiliśmy na Panią, która sprzedawała smakowicie wyglądające kawałki kurczaka za 10 THB. To był nasz pierwszy i najlepszy street food w Tajlandii. Jeśli ją spotkacie, to koniecznie spróbujcie!!
Przejazd na Koh Phi Phi
Naszym kolejnym celem była rajska wyspa Koh Phi Phi. Choć Khao Sok wydaje się być miejscem na krańcu świata, to wbrew pozorom można stąd dojechać do wielu miejsc w Tajlandii. Transfer nie zawsze jest szybki i komfortowy, ale ważne, że jest.
My zdecydowaliśmy się na zakup transferu na Koh Phi Phi za 750 THB. Można też było kupić sam transfer na Krabi za 400 THB, ale autobus który jechał do Krabi zatrzymywał się w centrum, a nie przy terminalu portowym. Dlatego kupiliśmy łączony bilety, dzięki któremu udało dojechać się bez problemu na Koh Phi Phi. Szkoda tylko, że cała podróż była dość męcząca, bo sam dojazd na Krabi zajął nam dwie godziny, potem ponad 2 godziny czekania na prom, a na koniec 2 godzinny prom na Koh Phi Phi. Cóż, najważniejsze że udało się dotrzeć.
Dzięki za uwagę!
To już wszystko co dla Was przygotowałam z Khao Sok! Mam nadzieję, że ten wpis ułatwi Wam podjęcie odpowiednich decyzji! 🙂
Zobaczcie też wpisy z pozostałych miejsc:
Podobał Ci się wpis? Chcesz nas docenić? Zostaw komentarz pod postem lub polub nas na Facebooku albo zaobserwuj na Instagramie. Ciebie nic nie kosztuje, a nas do dalszej pracy motywuje!
6 komentarzy
Cześć,
w jaki konkretnie sposób dostaliście się z Khao Sok na Phi Phi?
czy to był rezerwowany przez Was transport/bus?
Dużo busów jeździ do Khao Sok, natomiast z powrotem nie mogę nic ciekawego znaleźć.
Opisz mi proszę, jeśli możesz jak to dokładnie wyglądało?
Hej Justyna. Tak jak napisałam w tekście. Jechaliśmy busem do Krabi, a potem promem na Koh Phi Phi. Jest dużo agencji turystycznych, a nawet w hotelu można kupić bilety na przejazd.
Dziękuję za informację.
Bardzo ciekawy blog. Miło się go czytało i oglądało.
Pozdrawiam 🙂
Dzięki Justyna! 😊
Cześć,
super relacja. Jako, że też planujemy wyjazd i chcemy skorzystać z waszych doświadczeń, mam takie pytania praktyczne i będę bardzo zobowiązany, za odpowiedź:
Jak rozumiem, wykupiliście 3 dni noclegu w Bamboo Family Inn i w trakcie tych 2 dni mieliście wycieczkę nad jezioro (czyli de facto jedną noc wasz pokój był pusty)?
Była może też opcja wycieczki na safari nocą ?
Czy samodzielne wejscie i trekking w parku był możliwy?
Dzięki, pozdrawiam i zazdroszczę wyjazdu ! Mam nadzieję, że Nam też się uda
Hej Daniel, dzięki wielkie! 😃 Tak, nasz pokój przez jedną noc był pusty – trochę źle to rozegraliśmy i nie przemyśleliśmy tego. Czy było dostępne safari nocą? Nie kojarzę takiej opcji, ale polecam dopytać na miejscu. A co do samodzielnego trekkingu… nie wiem? Nie wiem co konkretnie chcesz zobaczyć, gdzie konkretnie chcesz wejść? To chyba zależy, ale warto się upewnić, czy trasa która wybierzesz jest bezpieczna! Pozdrawiam i życzę udanej wycieczki